Na zakończenie był tort, szampan, kwiaty i podziękowania. Antoniusz Dietzius, reżyser musicalu „Chicago” w wywiadzie udzielonym specjalnie dla redakcji pionki24.
W piątek Młodzieżowy Teatr Muzyczny po raz ostatni wystawił na deskach Miejskiego Ośrodka Kultury musical „Chicago”. Widowisko pobiło wszelkie rekordy popularności. W ciągu 7 dni obejrzało go około 1500 osób. W sierpniu specjalny pokaz na scenie Ogródka Jordanowskiego.
Ostatni spektakl, zgodnie z tradycją nazwywany „zielonym” obfitował w żarty na scenie, płatane zarówno widzom jak i pomiędzy samymi aktorami. Wplatano nowe dialogi, pojawiły się nowe postaci. Zadebiutowała autorka choreografii, Lidia Żuchowska. Jednym słowem pełna improwizacja, młodzieńczy luz i zabawa.
Po spektaklu nie mogło zabraknąć kwiatów, podziękowań. Był również szampan i tort. Wśród zaproszonych gości można było zobaczyć vicemarszałka Mazowsza Piotra Szprendałowicza, burmistrza Marka Janeczka czy zastępcę burmistrza Stanisława Mazura.
Rozmowa z twórcą „Chicago” Antoniuszem Dietziusem. Specjalnie dla pionki24.
- Z pewnością było dużo nerwów i niepewności. Kilka miesięcy prób. Warto było?
- Dzisiaj mamy piąty dzień (rozmawialiśmy w środę, 30 czerwca – przyp red.) i 1000 widzów. Jak na Pionki to jest bardzo duża liczba. Kiedy rok temu wystawialiśmy „Jesus Christ Superstar” te obawy były inne. Mówiliśmy sobie, że tamtym musicalem jesteśmy w stanie ściągnąć widzów do tej sali. Natomiast w tym roku zdecydowaliśmy się na bardzo odważny spektakl, zarówno pod względem treści, jak i obrazu, który widzowie mieli szansę obejrzeć. Trochę był strach, jak zostanie to przyjęte przez pionkowską widownię. Czy podołają tej pruderii, którą niesie za sobą musical. Jak się okazuje po 5 dniach, codziennie owacja na stojąco i chyba te nasze obawy były niepotrzebne.
- Dlaczego akurat „Chicago”?
- „Chicago” jest jednym z moich ulubionych musicali. Mając 17 lat robiłem Chicago ucząc się w liceum w Muszynie. Przez następne lata widziałem ten musical chyba z 40 razy w teatrze w Gdyni. Musical, treść, muzyka, zabawa. Tym wszystkim byłem zauroczony. Chciałem spróbować po raz pierwszy nowej, autorskiej wersji i dać młodzieży szansę na zabawę na scenie. „Jesus Christ Superstar” był poważnym musicalem, zawierał poważne treści i nie mogliśmy sobie pozwolić na kontakt z widzem w zabawny sposób. Przy Chicago im więcej zabawy, im więcej komedii, tym lepiej. To też szanse nauki nowych doświadczeń na scenie, jeśli chodzi o umiejętności aktorskie i wokalne.
- A jak to wszystko się zaczęło?
- Dwa lata temu zostałem namówiony przez współzałożyciela Młodzieżowego Teatru Muzycznego, Dariusza Szewca z Kozienic, do napisania autorskiego musicalu „Lato miłości”, który pokazaliśmy wtedy w Kozienicach. Z tym musicalem zagraliśmy gościnnie na deskach MOK-u i wówczas padła propozycja aby nasz teatr pozostał w Pionkach. Zostaliśmy i zrobiliśmy „Jesus Christ Superstar”.
- Świetne przyjęcie przez publikę, komplety widzów na przedstawieniach. Wszyscy z pewnością oczekują na kolejny pomysł. Jaki będzie następny krok, o czymś już myślisz?
- Póki co, nie. Oczywiście mam jakieś dalsze plany, ale one wybiegają poza możliwości domu kultury. Nie ukrywam, że realizując się jako reżyser pragnę robić te kroki do przodu idąc w bardziej widowiskowe spektakle. Mam jeden pomysł, który ściągam z zachodu i odpukać, to będzie polska prapremiera musicalu. Tytułu oczywiście nie wymienię. Dużo zależy też od władz miasta. To jest prosta sprawa jeżeli pracuje się w takich małych miejscowościach. Nie ukrywam, że to co robimy w pewien sposób porusza dom kultury. Jesteśmy jedyną grupą w Polsce działającą od kilku lat, która ma stały repertuar. Tym bardziej warto, żeby Pionki kontynuowały działalność naszego teatru. Mają przecież swego rodzaju skarb, w postaci tej młodzieży, tego zespołu. Mogę zdradzić, że otrzymaliśmy również zaproszenie, jako gwiazda wieczoru na festiwal imienia Bogusława Klimczuka w Kozienicach. Muscial na pewno nie umiera.
Skontaktuj się z autorem tekstu: MW |